Nowa nadzieja dla chorych na SM, być może dostępna za kilka lat…

Duży sukces polskich naukowców: nowa terapia na stwardnienie rozsiane

Badacze z Kliniki Neurologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi opracowali nową metodę leczenia stwardnienia rozsianego. Jako pierwsi na świecie zastosowali też do walki z tym schorzeniem plastry nalepiane na skórę. Nie tylko podnoszą one skuteczność terapii, lecz także polepszają komfort i bezpieczeństwo pacjentów.

Dotychczas w walce ze stwardnieniem rozsianym musieliśmy używać ciężkiej artylerii. Teraz dostajemy do dyspozycji inteligentny pocisk wymierzony w istotę choroby – tak, używając nieco zmilitaryzowanych porównań, komentował osiągnięcie Polaków Larry Steinman, profesor neurologii ze słynnego Uniwersytetu Stanforda w Kalifornii. A komentował nie byle gdzie, bo na łamach prestiżowego “JAMA Neurology”.

W Polsce, jak się szacuje, na stwardnienie rozsiane (SM – sclerosis multiplex) cierpi około 40-60 tys. osób. To choroba centralnego systemu nerwowego, w której dochodzi do zniszczenia osłonek mielinowych otaczających włókna nerwowe. Nie wiadomo do końca jaki jest pierwotny impuls do rozwoju schorzenia (niektórzy podejrzewają zakażenie wirusem). W każdym razie, w pewnym okresie życia (najczęściej w wieku 20-40 lat), nieco częściej u kobiet, układ odpornościowy człowieka zaczyna atakować i uszkadzać osłonki mielinowe swoich własnych nerwów. Może się to objawiać m.in.: zaburzeniami wzroku, niesprawnością koordynacji ruchowej, drżeniem, osłabieniem czy nawet paraliżem jednej kończyny lub kilku.

– W terapii SM w pierwszej kolejności stosuje się obecnie interferon beta i glatiramer, których skuteczność pozostawia jednak wiele do życzenia. Gdy one zawiodą, stosuje się leki drugiego rzutu – natalizumab, gilenya – skuteczniejsze, ale jednocześnie narażające pacjenta na znacznie większe ryzyko wystąpienia poważnych skutków ubocznych – mówi “Gazecie Wyborczej” prof. Krzysztof Selmaj, kierujący zespołem z Łodzi i zarazem główny twórca nowej metody leczenia (z łódzkim naukowcami współpracował też prof. Marian Szczepanik z Uniwersytetu Jagiellońskiego).

W opisanym w niej eksperymencie udział wzięło trzydziestu pacjentów chorujących na postać rzutowo-remisyjną stwardnienia rozsianego. – To najczęstsza forma SM polegająca na okresowo występujących zaostrzeniach objawów choroby, tzw. rzutów, pomiędzy którymi są krótsze lub dłuższe okresy remisji, gdy objawy wyraźnie łagodnieją – wyjaśnia prof. Selmaj.

Chorzy byli leczeni za pomocą nalepianych na skórę plastrów zawierających mieszaninę trzech peptydów mielinowych.

– Przypomnijmy, że mechanizm SM polega na tym, iż układ odpornościowy atakuje własną mielinę, w tym właśnie te trzy peptydy. Fachowo nazywa się to autoagresją lub autoimmunizacją. Podając peptydy bezpośrednio na skórę, sprawiamy, że układ odpornościowy stopniowo uczy się “tolerować” te peptydy, reakcja autoagresji wygasa – tłumaczy prof. Selmaj.

To oczywiście kluczowa zaleta nowej terapii, ale nie jedyna. – Innowacyjność naszej terapii polega na tym, że hamujemy wyłącznie reakcje wymierzone w mielinę. Wszystkie inne funkcje układu odpornościowego pozostają nietknięte. To ogromna zaleta w porównaniu z innymi lekami stosowanymi obecnie w SM, które w mniejszym lub większym stopniu hamują cały układ odpornościowy. Organizm zostaje wtedy pozbawiony obrony przed groźnymi infekcjami bakteryjnymi czy wirusowymi. Niekiedy się zdarza, że infekcje te, stają się w pewnym momencie największym zagrożeniem dla życia osoby leczonej z powodu SM – mówi prof. Selmaj.

Po podsumowaniu wszystkich otrzymanych wyników okazało się, że pacjenci leczeni w Łodzi mieli aż o 70 proc. mniej nawrotów choroby. Badania za pomocą rezonansu magnetycznego pokazały, że w mózgu chorych liczba ognisk zapalnych świadczących o postępach SM również zmniejszyła się o 70 proc.

Wcześniej, w innych ośrodkach, próbowano już podawać chorym na SM peptydy mielinowe – doustnie bądź dożylnie. Próby te jednak zakończyły się niepowodzeniem. Skąd więc pomysł na skórę?

– Skóra, o czym czasami się zapomina, jest przecież pierwszą linią obrony naszego organizmu. Z jednej strony oddziela nas od środowiska zewnętrznego, z drugiej – sama w sobie zawiera wiele elementów układu odpornościowego. Stąd nasza idea, że można ją będzie wykorzystać do takiej właśnie terapii. W pewnym sensie przypomina to trochę odczulanie osób cierpiących na jakąś formę alergii. Tu też najlepszy efekt można osiągnąć stosując alergeny bezpośrednio na skórę. Nasze badanie chorób z obszaru autoagresji – takich jak SM – jest pierwszą taką próbą na świecie – podsumowuje prof. Selmaj.